W roku 2020, kandydując po raz pierwszy do godności Rektora Politechniki Warszawskiej, próbując przedstawić swoją sylwetkę postanowiłem odejść od konwencji. Wynikało to z refleksji, że typowy życiorys załączany do wniosku o posadę, awans czy stopień naukowy jest bezdusznym zestawieniem faktów, kalendarium awansów i listą osiągnięć. W naszym akademickim środowisku jest uzupełniany danymi bibliometrycznymi – zestawem parametrów trudnych do oceny, bo silnie zależnych od reprezentowanej przez kandydata dyscypliny. Trudno na tej podstawie kogoś ocenić. Dlatego zaproponowałem Państwu inne podejście – spacer po świecie najważniejszych wydarzeń i doświadczeń, które mnie kształtowały. Pisząc dziś z myślą o dawnych, ale także nowych czytelnikach, powtórzę ten zamiar. Wizję świata i Politechniki widzianą oczami Krzysztofa Zaremby uzupełnię o kilka myśli, wynikających z dorobku i doświadczeń ostatnich czterech lat. Mam nadzieję, że pozwoli to lepiej mnie poznać i ocenić, a liczę też na to, że odnajdziecie Państwo poglądy, które dzielimy i na których będziemy mogli budować wspólną wizję Uczelni jutra.
Skoro czeka nas wspólny spacer – ruszajmy…
Urodziłem się w 1958 r. w Radomiu – mieście oddalonym zaledwie 100 km od stolicy, wówczas przemysłowym, ale niezbyt zamożnym. Z rodzinnego domu wyniosłem miłość do książek i ciekawość świata, która dojrzewała przez lata, przeradzając się stopniowo w pasję badawczą. W Radomiu ukończyłem dobrą szkołę podstawową i znakomite wówczas VI LO im. Jana Kochanowskiego – kuźnię olimpijczyków. W obu tych szkołach miałem szczęście spotkać niezwykłych ludzi – nauczycieli pełnych pasji i miłości do swoich wychowanków, dostrzegających i podsycających ich zamiłowania. Dzięki nim rozwijałem się, z sukcesami mierzyłem się z innymi w konkursach i olimpiadach, a w efekcie – po ukończeniu liceum byłem znakomicie przygotowany nawet do najbardziej wymagających studiów.
Zwolniony z egzaminów wstępnych, co było przywilejem olimpijczyków, musiałem podjąć trudną decyzję – jaką wybrać dalszą drogę, będąc rozdartym między miłością do matematyki i fizyki a fascynacją elektroniką, którą zaraził mnie, paradoksalnie, nauczyciel fizyki – mój pierwszy Mistrz i do dziś wielki przyjaciel. O wyborze przesądziła pasja tworzenia – wybrałem elektronikę, a ambicja i wiara we własne siły popchnęła mnie ku najlepszej uczelni technicznej – Politechnice Warszawskiej. Nigdy nie miałem wątpliwości, że ten wybór był najlepszym z możliwych.
Licealne lata wspominam jako fantastyczny czas realizacji zainteresowań i pasji, ale także okres, w którym znalazłem wielu przyjaciół, a przede wszystkim – moją pierwszą i jedyną miłość, która przetrwała już ponad połowę wieku. Moja ówczesna dziewczyna, Lidka, jest moją żoną, matką dwójki naszych dzieci i babcią trójki wspaniałych wnucząt…
Okres szkolny nauczył mnie czegoś niezwykle ważnego – zrozumiałem jak wielki wpływ na młodych ludzi mają dobrzy nauczyciele – ci z nich, którzy oprócz posiadania niekwestionowanych kompetencji kochają dzieci i młodzież i są dzięki temu obdarzani bezgranicznym autorytetem. To od nich, jakby przez osmozę, dziedziczy się zainteresowania. To ich postawa staje się wzorcem. Tacy właśnie wspaniali ludzie pozostawili we mnie niezatarty ślad. Dzięki Nim zrozumiałem, że nauczyciel musi mieć tę wrażliwość słuchania, którą mieli Oni. Że między nauczycielem i słuchaczami musi istnieć dwustronna więź i zaufanie… Wśród kolekcji zdobytych nagród najbardziej cenię przyznawane przez studentów laury Złotej Kredy. Ich zdobycie zawdzięczam w wielkiej mierze właśnie Im – pedagogom kochającym swój zawód i swoich uczniów.
Wróćmy jednak do historii. W 1976 roku zostałem dumnym studentem Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej. Tu niespodziewanie i szczęśliwie okazało się, że rozterkę między wyborem fizyki lub elektroniki daje się pogodzić. Trafiłem do Instytutu Radioelektroniki, prowadzącego kształcenie w interdyscyplinarnym obszarze elektroniki jądrowej, leżącym na pograniczu tych dwóch dyscyplin, a na etapie dyplomowania stałem się nieformalnym, ale w pełni akceptowanym członkiem znakomitego zespołu naukowego zajmującego się tą dziedziną. Byłem w nim traktowany jak pełnoprawny partner, choć nie bez pewnych ojcowskich akcentów. Naukowa specyfika zespołu pozwoliła mi prowadzić prace, w których mogłem na równi wykorzystywać wiedzę zarówno fizyczną, jak i elektroniczną. Ten konglomerat kompetencji pozwalał mi aktywnie uczestniczyć w tworzeniu i doskonaleniu detektorów promieniowania, ale także tworzyć oprogramowanie do analizy danych fizycznych.
Tak jak szkolne pasje otworzyły mi drogę do najlepszej z uczelni technicznych, tak studia, a potem prowadzone w niej badania, dały mi szansę pracy naukowej w znakomitym środowisku międzynarodowym. Jej początkiem był roczny wyjazd (1989-1990) na stypendium do CERNu – mekki fizyków, ale także elektroników i informatyków. Wyjeżdżałem z kraju z ciężkim sercem, zostawiając w hotelu asystenckim żonę z dwójką małych dzieci. Tą trudną decyzję podjąłem wspólnie z rodziną, głównie dlatego, że wyjazd miał stać się dla nas szansą wyrwania się z hotelu, w którym, poza świetnym towarzystwem, życie nie było łatwe…
Roczny wyjazd, traktowany z początku jako bolesne poświęcenie, stał się nieoczekiwanie początkiem trwającej już kilka dekad naukowej przygody, która nie tylko ukształtowała moją naukową karierę, ale też stworzyła we mnie wizję uczelni, w której chciałbym w przyszłości działać. Poznałem zupełnie nowy świat, w którym, wraz z wielką międzynarodową grupą naukowców, mogłem tworzyć i prowadzić niezwykły eksperyment, badający najsubtelniejszą, kwarkową strukturę materii. Udział w tym przedsięwzięciu był nie tylko fascynującym zawodowym wyzwaniem. Zobaczyłem także, jak sprawnie i harmonijnie może działać ogromny zespół, złożony z ludzi pochodzących z różnych krajów i rozmaitych kultur. Przekonałem się, że w tak różnorodnym środowisku, skupiającym profesorów, doktorów, magistrów, doktorantów, studentów i techników, może istnieć porządek bazujący nie na stopniach naukowych, tytułach i stanowiskach, ale na kompetencjach i zaangażowaniu. Poznałem środowisko pracy, w którym sprawnie działające służby, kompetentne i życzliwe, powodowały, że przez cały pierwszy rok pobytu jedynymi dokumentami jakie musiałem wypełnić i podpisać były formularze ubezpieczenia i szkolenia BHP… Moim marzeniem było wówczas, by kiedyś i u nas warunki uprawiania nauki wyglądały podobnie, choć trudno mi było wtedy w to uwierzyć, a zupełnie nie przewidywałem, że kiedyś sam będę się starał takie środowisko tworzyć…
Planowana na rok współpraca nieoczekiwanie przekształciła się w stały, trwający do dziś związek. Doceniono moją wyniesioną z macierzystej uczelni wiedzę i umiejętności, proponując przedłużenie współpracy. Po kilku latach udało się zaangażować w nią mój zespół, który przez wiele kolejnych lat systematycznie budował swoją pozycję. Dumny jestem, mogąc powiedzieć, że nasz zespół jest dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych w swojej dziedzinie.
Mając doświadczenie pracy w różnych zespołach i budowania własnego wiem, że kwalifikacje naukowe jego członków nie są jedynym ani nawet najistotniejszym czynnikiem sukcesu. Bez poczucia wspólnoty, dobrej atmosfery, docenienia polemicznych stanowisk, bez niezależności i swobody otwartej wypowiedzi nie da się efektywnie i konstruktywnie działać. Jestem przekonany, że właśnie poczucie wolności i zdolność do słuchania siebie nawzajem najsilniej odróżnia akademię od korporacji.
Konsekwentnie budowana pozycja naszego zespołu zaowocowała zaproszeniami do kolejnych naukowych przedsięwzięć. Równolegle z realizacją zadań dla eksperymentów CERNowskich uczestniczyliśmy w pracach eksperymentu CBM (Compressed Barionic Matter) w GSI Darmstadt, w eksperymencie neutrinowym ICARUS (Gran Sasso, Włochy), a w 2007 roku rozpoczęła się największa zawodowa przygoda – włączyliśmy się w prace eksperymentu fizyki neutrin T2K (Tokai to Kamiokande), realizowanego w Japonii. Cel eksperymentu był porywający – próba wyjaśnienia podstawowych i od lat nurtujących fizyków pytań dotyczących genezy wszechświata, jego najwcześniejszej historii czy faktu dominacji we wszechświecie materii nad antymaterią. Waga tych badań została potwierdzona przyznaniem w 2015 roku znakomitemu członkowi eksperymentu, prof. Takaaki Kaijcie, Nagrody Nobla za odkrycie, w ramach tego eksperymentu, zjawiska tzw. oscylacji neutrin. Dowodzi ono, że wbrew przyjmowanym dotąd kanonicznym założeniom, neutrino nie jest cząstką pozbawioną masy, a to przybliża wyjaśnienie wielu zagadek, takich jak np. problem tzw. ciemnej materii. Jednocześnie jednak pojawiły się nowe pytania, bowiem hipoteza niezerowej masy neutrina zachwiała podstawami aktualnego modelu budowy materii… To implikuje potrzebę kolejnych badań, o coraz większej eksperymentalnej skali… Naukowa przygoda trwa… Obecnie, wraz z partnerami z całego świata, konstruujemy aparaturę dla kolejnego, niezwykle spektakularnego przedsięwzięcia – budowy w Japonii największego na świecie detektora neutrin – Hyper-Kamiokande.
Uczestnictwo w projektach o wyjątkowej naukowej wadze jest źródłem ogromnej dumy, ale najbardziej satysfakcjonującym doświadczeniem było i jest dla mnie coś innego – praca z młodymi ludźmi. To oni są solą nauki, motorem napędowym i źródłem osiągnięć. Bez ich odwagi, świeżości pomysłów i uporu żaden z prowadzonych przeze mnie projektów nie zakończyłby się sukcesem. Dlatego wśród osiągnięć, które czasem przychodzi mi wymieniać, najbardziej dumny jestem z siedmiu wypromowanych doktorów, ale nie mniej – z tych młodych członków zespołu, dla których naukowe awanse są wciąż celem i przyszłością.
Podstawowym elementem misji każdego z profesorów jest, w mojej opinii, kształtowanie i promowanie następców, budowanie silnego zespołu badawczego i prowadzenie go ku samodzielności. Największym sukcesem jest wychowanie naukowego lidera lub liderów, którzy z czasem będą w stanie przejąć w zespole kierowniczą rolę. Źródłem mojej ogromnej satysfakcji jest świadomość stworzenia takiego zespołu. Rosnąca samodzielność i odpowiedzialność jego członków pozwoliła mi stopniowo ograniczać moje zaangażowanie i włączać się w zadania organizacyjne w macierzystym zakładzie, instytucie, wydziale, uczelni i poza nią. Pełniłem różne funkcje – od kierownika zakładu, poprzez wicedyrektora instytutu i dziekana wydziału, do funkcji rektora, którą sprawuję od prawie czterech lat. Będąc pasjonatem pracy badawczej zadaję sobie często pytanie, jak to możliwe, że czerpię tak wiele satysfakcji z pracy organizacyjnej. Nie ma ona waloru odkrywania praw natury, ma jednak ważną cechę, która rekompensuje ten deficyt.
Angażując się w sprawy organizacyjne miałem zawsze poczucie wsparcia i zaufania ludzi, dla których, podobnie jak dla mnie, Uczelnia jest wielką wartością i drugim domem. z kadencji poprzedzającej mój wybór ze szczególnym sentymentem wspominam regularne, nieformalne spotkania forum dziekanów. Były odpowiedzią na trudną sytuację i budowały, w moim odczuciu, najsilniejsze więzi, a mnie skłoniły do podjęcia decyzji o kandydowaniu do godności Rektora.
Ostatnie lata to okres pełnienia przeze mnie niezwykle zaszczytnej i jednocześnie trudnej funkcji Rektora. O trudności mówię tu nie przez wzgląd na wyzwania i obciążenie pracą. Myślę przede wszystkim o odpowiedzialności przed Państwem i przed światem zewnętrznym. Staram się z należytą starannością pielęgnować dobro Uczelni, którą kocham, mając jednak świadomość, że nie w każdej sytuacji mogę ustrzec ją przed zagrożeniami.
Porusza mnie ogromnie odpływ młodych ludzi, kuszonych konkurencyjnymi płacami na rynku pracy, coraz częściej podejmujących decyzję o emigracji. Martwi wieloletnie niedofinansowanie szkolnictwa wyższego. Patrzę z troską na dane dotyczące kondycji psychicznej studentów, doktorantów, pracowników Uczelni. Rozumiem apatię, która czasem nas dotyka, choć staram się przezwyciężać opór części środowiska przed zmianami.
To, co mi daje siłę i co pozwala z nadzieja patrzeć w przyszłość, to poczucie wspólnoty, która nawet w najtrudniejszych chwilach dodaje sił i pozwala przezwyciężać bariery. Ogromną satysfakcją jest dla mnie współpraca z zespołem rektorskim – tworzymy spójny zespół, połączony nie tylko wspólnymi wartościami i celami, ale też sympatią i bezgranicznym zaufaniem. Wspierają mnie Dziekani, a za ich pośrednictwem całe społeczności wydziałowe. Studenci i Doktoranci dzielą się energią i nowymi pomysłami, co szczególnie dla mnie – nauczyciela, pasjonata, stanowi ogromną wartość. Otoczony jestem życzliwym, zaangażowanym gronem pracowników administracji, którego starania czynią kolejne dni przyjaźniejszymi. Wszystkie te przejawy sympatii, dobrej woli, bezinteresownej pomocy, dominująco przeważały w ostatnich latach nad chwilami trudnymi.
Tak oto przedstawia się moja historia. Głównie zawodowa, choć przeplatana akcentami osobistymi. Na koniec – kilka refleksji. Życie nauczyło mnie, jak ważne są autorytety – zawodowe, etyczne… Uświadomiło, że uczenie nie jest relacją jednokierunkową, lecz współdziałaniem. Przekonało, że współczesna nauka czerpie siłę z pracy zespołowej, otwartości i wymiany myśli. Na tle doświadczeń międzynarodowych nabrałem pewności, że Politechnika Warszawska dysponuje siłą intelektualną nie mniejszą niż wiele światowych ośrodków o uznanej renomie. Mój zespół jest tego przykładem, ale, podkreślmy, nie jest pod tym względem szczególny – jest jednym z wielu. Mam pewność, że dysponujemy zdolnością konkurowania z najlepszymi i że jest to potencjał wciąż w dużej mierze niewykorzystany.
Zgłoszenie mojej kandydatury w kolejnych wyborach Rektora Politechniki Warszawskiej przyjąłem z ogromną wdzięcznością i dumą. Jeśli tak postanowią wyborcy, jestem gotów podjąć wyzwanie. Chcę jednak powtórzyć stwierdzenie, które sformułowałem kandydując w 2020 roku, a którego prawdziwość potwierdziły wszelkie moje rektorskie doświadczenia – siłą mojej kandydatury może być wyłącznie korzystanie ze zbiorowej mądrości i zaangażowania całej wspólnoty.